Jedna z tych książek, które dziecięcymi rączkami kartkowane były po stokroć razy, a kiedy egzemplarza brakło w sensie fizycznym, ów śnił się po nocach. Bodaj jednym z największych moich błędów życiowych było, Drodzy Koledzy-Czytelnicy-Eskapiści, że, wiedziona niedobrym impulsem „Byle dorosnąć!”, pozwoliłam ongiś oddać tę pozycję jednej z młodszych kuzynek. Rzecz niedobra, bo książka, jak żyjąca istota, dopominała się o moje towarzystwo nocami, w marzeniach sennych, kiedy już faktycznie dorosłam i pojęłam, że dorosłość jest wcale-nie-taka-fajna-jak-być-miało. Ulubioną baśnią była ta o okularniku i polandze, dwóch wężach, wszak w ogóle echa egzotycznego, wabiącego świata, zostały we fragmentach gdzieś na dnie duszy — dorosłego człowieka, który zatęsknił za chwilą, kiedy oczy robiły się podobne dwóm pięciozłotówkom, a myśl pierzchała ku niezwykłym pałacom i barwnym strojom mieszkańców wyspy Lanka.
Edycja z dn. 16.07.2014: To niesamowite, ale... ja tę książkę nadal mam. Znalazłam perełkę na własnym strychu. Książka nie trafiła do paczki dla kuzynki. Kolejny dowód na to, by nie ufać własnej pamięci, snom i przypuszczeniom.
3